Łagodna Adaptacja- czyli jak zmieniłam bieg wydarzeń

Wakacje 2019. „Niedługo mój Pierworodny pójdzie do przedszkola. O mój Boże, jak ja to przeżyję? Będzie ciężko! Na pewno będzie ciężko! Będzie płakał, a ja nie dam rady go tam zostawić! „… – Tak brzmiał mój wewnętrzny głos, który tak naprawdę był mieszanką wielu komentarzy, wypowiadanych kiedyś przez osoby postronne,ale i mieszanką moich lęków. Że jak synek jest ze mną w domu do 3 roku życia, to ciężej mu będzie w przedszkolu. Tym bardziej, że jest wrażliwy. Synuś Mamusi.

Ja też czułam to wewnętrznie. Ale coś mi podpowadało, że musi być jakiś sposób, że adaptacja do przedszkola zależy od wielu czynników, ale przede wszystkim od przygotowania do zmiany. Ogromnej zmiany. Ale lęk i tak narastał.

Tak właśnie wyglądały moje ostatnie wakacje. Ogromny lęk. Postanowiłam coś z tym zrobić, żeby mną nie zawładnął. Poradziłam sobie na tamten moment najlepiej jak potrafiłam.

Zaczęłam od wiedzy. Czy jest jakiś inny sposób na adaptację? Żeby przebiegła łagodnie?
Kilka miesięcy wcześniej zakupiłam książkę Agnieszki Stein „Akcja Adaptacja”. Ale mój lęk kazał mi odkładać czytanie. Ból brzucha towarzyszył każdej myśli o tym, żeby zacząć od dziś… Dlatego zaczęłam unikać tematu, aż do momentu, w którym musiałam się tym zająć.

Sierpień. Bóle brzucha nasilały się przy każdym przeczytanym rozdziale, ale z drugiej strony pojawiała się alternatywa. To nie musi wyglądać tak, jak wygląda w wielu przedszkolach. Okazało się, że mam prawo przeprowadzić adaptację na swoich zasadach, jeśli placówka nie proponuje rodzicom łagodnej formy oswajania przedszkola. Zrozumiałam, że adaptacją mogę zarządzać ja. I nie oznaczało to wcale „przeszkadzania” Paniom w wykonaniu ich codziennej pracy.

Wertowałam Internet w poszukiwaniu rzetelnych artykułów, pisanych przez psychologów dziecięcych, specjalistów od self-reg. Znalazłam wiele ciekawych pozycji, dzięki którym mój ból brzucha delikatnie łagodniał. Nie wiedząc jeszcze wtedy o mutyzmie wybiórczym mojego Pierworodnego, małymi krokami rozpracowywałam lęki moje i dziecka.

Kiedy poczułam się w miarę pewnie w teorii, postanowiłam przejść do praktyki. Na spotkaniu z kadrą przedszkola poprosiłam o dzień adaptacyjny, aby dzieci mogły poznać salę, wejść tam z rodzicami, podotykać zabawek i zobaczyć swojego wychowawcę.

To był strzał w dziesiątkę. Synek po tych dwóch godzinach spędzonych w placówce stwierdził pierwszy raz, że chce chodzić do przedszkola.
Ufff. Jeden zero.

Przy każdej okazji robiliśmy zdjęcia okolicy, naszych wycieczek rowerowych i za radą Agnieszki Stein zrobiliśmy z nich „książkę” o naszym przedszkolu. Natrafiłam również na wspaniały kurs online o macierzyństwie, adaptacji i matczynych lękach. Że należy zacząć od siebie. Ten kurs otworzył mi oczy.
Zauważyłam pozytywne strony tej sytuacji. Że będę miała czas na kawę i zabawy z młodszym synkiem. Że będę mogła”odsapnąć”.

Początek września. Brzuch bolał nadal,ale czułam się przygotowana wzorowo. Na pamięć uczyłam się jeszcze 7 zdań, których można użyć, jeśli ktoś będzie próbował wyrwać mi dziecko z rąk. Zrobiłam notatki z książki, żeby móc do nich wracać w każdej chwili. Uprzedziłam też Panią, że będę siedziała w szatni, a Synek będzie zostawał w przedszkolu najpierw godzinę,później dwie. Że małymi krokami przez to przejdziemy. Bez dantejskich scen, które rozgrywają się na początku września w większości przedszkoli.

Synek poradził sobie wspaniale. Pomimo mutyzmu wybiórczego, czyli lęku przez mówieniem do osób spoza swojej strefy komfortu. Dał mi buziaka, „przytulaska”. I wszedł.

Na pewno było to ogromne wyzwanie, ale zaskoczył nas wszystkich swoją odwagą. Byłam dumna z niego, ale przede wszystkim byłam dumna z siebie. Że tak wspaniale się do tego przygotowałam,że przygotowałam dziecko. Zapewnialam go, że będę w szatni i tam byłam.

Mąż któregoś razu powiedział:”Przecież możesz wrócić do domu, nie zauważy”. Ale ja wiedziałam, że to kwestia zaufania. I nie mogę go zawieźć. Po tygodniu Synek sam zaproponował, żebym posiedziała w szatni 10 minut, a później mogę jechać do domu. Aż w końcu został zupełnie sam.

Adaptacja w naszym przypadku trwała około dwóch tygodni.
Przyznam szczerze, że do dziś mam ciarki na plecach, jak przypomnę sobie ten pierwszy dzień. Płacz za drzwiami, przerażenie, że to może być mój kochany, maleńki Synek. Rodzice, którzy zawstydzali dzieci i wbijali je w poczucie winy:”No miałeś przecież wejść! Mówiłeś że zostaniesz! Taki duży i płacze?!”. Nie mogłam tego słuchać… A wystarczyło zaakceptować emocje, nazwać je i zrozumieć, a także zapewnić o swoim wsparciu i powrocie. Albo usiąść w tej szatni jak ja.

Byłam jedyną mamą, która tak robiła. Czułam na sobie wzrok nauczycieli. Kiedyś usłyszałam nawet od jednego z nich, „A to trzeba tak siedzieć?”. „Tak, trzeba”- powiedziałam. Tak trzeba było postąpić.

Pomimo tego, że u mojego Syna po dwóch miesiącach pobytu w przedszkolu zdiagnozowano Mutyzm Wybiórczy, radzi sobie i idzie do przodu. Wiem, że pomogłam mu obniżyć ten lęk własnie na początku, podczas adaptacji. Że teraz, przy terapii małych kroków według Maggie Johnson, zbieramy tego plony, bo idzie nam bardzo dobrze. Ale to znowu moja praca, wiedza, ale i błędy.

I tak do końca świata 😉

Malwina W., Mama A.

Sliding in – jak go nie robić?

Jakiś czas temu trafiły w moje ręce materiały podesłane przez zaniepokojonego rodzica, potem o detale dopytywał zamartwiony brakiem postępów w terapii mutyzmu wybiórczego specjalista. Potem trafiły znowu.
Kiedy zobaczyłam to, co zobaczyłam trudno było mi powiedzieć coś więcej poza wiązanką przekleństw, które Wam oszczędzę. Rozpowszechnianie takich rzeczy powinno być karalne – zgodził sie ze mną inny specjalista. – to wprowadzanie w błąd i przedstawianie techniki „sliding in” w mało rzetelny sposób.

O co chodziło?

W skrótcie: TO NIE JEST OPIS SLIDING IN, ALE CZEGOŚ TAM!

Jak to możliwe?
Wyobraźmy sobie, że chcemy przygotować jakieś wyszukane ciasto lub inne danie. Korzystamy z przepisu, prawda? Bierzemy tyle i tyle mąki, cukru, jajek czy masła. Co jest ważne? Kolejność w jakiej dodajemy składniki, sposób mieszania (urabiamy ręką czy mikserem itd). Część składników ma mieć odpowiednią temperaturę, inne powinny być wcześniej przygotowane np. roztopione masło lub ubite białka.
Taki przepis na sliding in znajduje się w Handout 15 (nieformalny) oraz Handout 16 (formalny) w książce Maggie Johnson i Alison Wintgens „Mutyzm wybiórczy. Kompendium wiedzy” Wydawnictwa Harmonia Universalis.
Jest to przepis przygotowany przez autorytety w dziedzinie mutyzmu wybiórczego. Wiele razy sprawdzony i poprawiany przez ponad 30 lat praktyki.
Jest on bardzo prezyzyjny, ale wymaga uważności i dopasowania do warunków i możliwości dziecka. Autorki często proszą, aby przyśpieszać lub zwalniać zależnie od tego jak dobrze radzi sobie dziecko, czy głos jest mocny czy słabnie. Należy mieć wiedzę o obciążeniu komunikacyjnym, ośmiu etapach swobodnego mówienia oraz wielowymiarowym modelu swobodnego mówienia.

A jaki przepis dostał specjalista szkoleniu o mutyzmie wybióczym? Weź wszystko, wymieszaj i tyle. Jaka jest szansa na powodzenie? Bliska zeru pewnie…

No to może wyjaśnię te błędy, które miałam okazję zobaczyć. Odniosę się tylko do jednego akapitu, bo do reszty…
Sliding in został w notatkach ze szkolenia opisany kilkoma zdaniami bez podania bibliografii! Wow! Nie dziwię się, że po takim „przeszkoleniu” wszystko stoi w miejscu.

Na początku było tak:

„Wprowadzamy do klasy rodzica lub nauczyciela z którym dziecko nawiązało więź i swobodnie sie komunikuje”

To nigdy w życiu nie jest początkiem sliding-in. Zanim zaczniemy, dziecko musi być wprowadzone w temat, wyjaśnić trzeba mu zasady pracy oraz system rejestracji osiągniętych sukcesów (drabiny, tabelki, schodki, domki, rakiety). Chyba, że autorowi chodziło o sliding in nieformalny? Wtedy faktycznie nie trzeba ustalać jak zapisujemy cele. Jednak w takim przypadku dalszy opis jest jeszcze większym bublem.

Sliding in (formalny i nieformalny) to proces oswajania lęku dziecka początkowo z obecnością nowej osoby (stworzenie pomostu komunikacyjnego i przejście z etapu 3 do etapu czwartego swobodnego mówienia – dodam, że w notatkach, które widziałam 10 etapów pochodzi z nieaktualnej już pierwszej edycji wspomnianego wyżej podręcznika).

I na tym kończą się podobieństwa, dalej są już tylko różnice.

„W początkowym okresie nowa osoba znajduje się w takiej odległości od dziecka, aby to mogło nadal swobodnie się komunikować”

Nic bardziej błędnego. Ustalamy cel i zapisujemy go. Ustalamy dokładnie co dziecko będzie robić i gdzie bedzie znajdować się nowa, wprowadzana osoba. Zadania dla dziecka muszę być na niskim obciążeniu komunikacyjnym, czyli to nie ma być swobodna komunikacja z partnerem rozmowy!!!
Jeśli to miało być o nieformalnym to też źle. W Handout 15 jest to dokładnie opisane: rodzic i dziecko bawią się w zakątku lub odrębnym pomieszeniu w miejscu w którym nikt im nie przeszkadza. Drzwi mogą być lekko uchylone lub zamknięte. Jak dziecko czuje się komfortowo przechodzimy do kolejnego kroku. Jeśli drzwi będą zamknięte rodzic MUSI poinformować dziecko, że nauczycie wejdzie na chwilę po coś z biurka, ale nie bedzie im przeszkadzać. Jeśli po wejściu nauczyciela dziecko nadal mówi – może on zostać dłużej i zająć się np. układaniem papierów. Jeśli dziecko milknie – musi oddalić się.

„Stopniowo przybliża się do dziecka, ale tak by dziecko nadal czuło się komfortowo”

Teraz nie wiadomo o który sliding in chodzi. Jeśli nieformalny to prawie dobrze. Brakuje tylko detali, które są istotne (powyżej o części z nich wspomniałam). Jeśli to miałobyć o formalnym sliding in, to wszystko wygląda zupełnie inaczej i nie dziwi mnie, że to nie idzie.
W formalnym ważne jest to co robi dziecko (jakie ma zadania) i jak zmienia się położenie nauczyciela oraz moment w którym może dołączyć do wspólnego mówienia.
Powaznie – przeczytajcie handout 16 i zobaczycie, że ten opis to nic innego jak „wrzuć wszystkie składniki i wymieszaj”. Tak może wyjdą Wam naleśniki, ale nie biszkopt.

„taką samą drogę musi przejść koleżanka z klasy czy przedszkola”

Czyli jednak jest to misz-masz techniki formalnej i nieformalnej. W dodatku błędnie przedstawiony, bo dzieci wprowadzać można w trakcie nieco służszych sesji, oswajajać dziecko najpierw z jednym, potem z kolejnym dzieckiem (korzystając z dodatku A na płycie CD, pamiętająć, aby zaczynać od prostych gier i zabaw, ale dążyć do pełnej swobody). Starsze dzieci mogą być wprowadzane bardziej ustrukturyzowanymi krokami, ale ktoś z Was wyobraża sobie 5 latka – równieśnika, który zaczyna sliding in od stania za drzwiami? Ludzie!

A co robimy kiedy nasz dzielny 5 latek wchodzi zza drzwi?

„w międzyczasie proponujemy dziecku różne zabawy stopniując poziom trudności (od odpowiedzi niewerbalnych przez onomatopeje, sylaby, wyrazy, wyrażenia wreszcie zdania)”.

Niestety to nie jest opis sliding in, ale techniki zwanej modelowaniem. Coś sie komuś nie pierwszy raz pomyliło…. W modelowaniu nie bierze udziału osoba z którą dziecko rozmawia (np. rodzic, nauczyciel).

Dalej prawidłowo jest wskazane, aby kolejnym etapem było wprowadzanie kolejnych dzieci jednak nie dając odpowiedniej bibliografii to tak jakbysmy kazali ciasto wstawić do piekarnika, którego nie potrafimy obsługiwać i nie wiemy jak ustawić odpowiednią temperaturę. Szansa, że uda nam się odpowiednio ustawić jest znikoma…

No i tak – drogi rodzicu, nauczycielu, specjalisto!
Czy pieczesz ciasto, czy robisz sliding in formany lub nieformalny – MUSISZ korzystać z przepisu. Oczywiście jeśli jesteś już ekspertem możesz pozwalać sobie na modyfikacje i robienie „na oko”, ale kiedy zaczynasz – sięgnij po książkę Maggie Johnson i Alison Wintgens i pracuje prawidłowo, a nie byle jak.